Ewa Weiszewska
„Bóg zapomniany”
Siedziałem na miękkim piasku i wpatrywałem się w morze. Było szare, podobnie jak wiszące nisko chmury. Nie czułem zimna, mimo skromnego ubioru i braku butów. Nie wyróżniałem się na tle innych rybaków, poza silnym pragnieniem samotności. I tak, gdy znajome twarze wieczór spędzały w pobliskim barze, ja wolałem spędzić ten czas siedząc nad brzegiem morza. Fale rytmicznie dotykały moich stóp, a moje myśli po raz kolejny rozpoczęły swoją codzienną wędrówkę.
Wiara. Nie śmiałem przypuszczać, że moje życie stanie się tak od niej zależne. Myślałem, że „mój czas” będzie trwać zawsze. Myliłem się. Kiedyś nie byłem rybakiem. Dziś brzmi to śmiesznie, ale byłem bogiem, jednym z ważniejszych, w końcu moim bratem był sam Zeus. Trudno uwierzyć, ale miałem swój pałac mieszczący się gdzieś na dnie morza. Niegdyś mnie przestrzeżono, że nic nie trwa wiecznie, a dbałość o kult powinna być dla mnie priorytetem. Może Temida mi to powiedziała, nie jestem pewien. Nie przywiązywałem wagi do tych słów. Do czasu. Lata mijały. Ludzie przestawali mi oddawać cześć. I to był pierwszy
z niepokojących sygnałów. Z czasem moi krewni zaczęli się rozchodzić po świecie, aby nigdy już nie wrócić. I tak z każdym dniem traciłem kawałek mojej boskości, aby w końcu zacząć żyć jak zwykły człowiek. Jedyne co mi pozostało z dawnych czasów, to moja nieśmiertelność. I moje istnienie trwa dalej, choć widzę w nim tylko jeden cel – chcę ich znaleźć. Kogokolwiek. Powiedzieć im, że to ja, Posejdon. I że jestem samotny. Tak jak oni.
Dopiero teraz wyraźnie widzę, że moje życie trwało, dopóki ktoś we mnie widział boga. Nie potrafię powiedzieć, dlaczego z dnia na dzień porzucono wiarę we mnie. A może to nie była kwestia dni, tylko lat? Może byłem zbyt zapatrzony w swoje morskie królestwo, aby odpowiadać na kierowane do mnie modlitwy, aby sprostać oczekiwaniom ludu? Cóż, teraz to widzę.
Kiedy zrozumiałem, że moi pobratymcy odchodzą, wyruszyłem na ich poszukiwania, jednak nikogo nie odnalazłem. W końcu osiadłem tutaj, nad brzegiem morza. To moja pustynia samotności. Mój dom. Mieszkam w małej chacie nieopodal brzegu. Codziennie wypływam na morze i słucham szumu wiatru, patrzę w granatową otchłań i marzę. Bywają dni, gdy głębiny wołają mnie i kuszą, abym skoczył. Gdybym to uczynił, już nigdy bym nie spotkał moich sióstr i braci. Nie mam odwagi, aby podjąć taką decyzję, dlatego gdy pokusa staje się zbyt silna – zawracam łódź w stronę brzegu. Tak, wciąż mam nadzieję na ich powrót. Myślę, że to mnie trzyma przy zdrowych zmysłach i czyni moją egzystencję znośną.
Sprawiedliwość. Najwyższa wartość, która przyświecała rządom bogów. Obdarowywaliśmy zasłużonych wyznawców naszymi łaskami, a jeżeli ktoś szczególnie wyróżniał się na tle innych - otrzymywał ich więcej. Podobnie było, gdy ktoś zasłużył na karę. Ona również musiała być sprawiedliwa i adekwatna do dokonanego przewinienia. Muszę przyznać, że w przeszłości odnalazłem rękopisy, w których treści opisano dawnych mieszkańców Olimpu, w tym mnie. Dowiedziałem się, że postrzegano mnie jako boga kłótliwego i grubiańskiego. Nie przeczę, swego czasu sam siebie tak widziałem, nadto dodałbym jeszcze jeden epitet: mściwy. Niechętnie wspominam te wydarzenia, ale uważam, że mogę nazywać się sprawiedliwym, tylko wtedy, gdy przyznaję się przed sobą do wszystkich swoich czynów. W przeszłości zazdrościłem ziem należących do innych bogów, szczególnie tych należących do Ateny. Aby zaznaczyć swoje pretensje uciekałem się do różnych sposobów. Pewnego razu wbiłem swój trójząb w Akropol, po czym w miejscu uderzenia zaczęło bić źródło wody morskiej. W odpowiedzi Atena posadziła pierwszy krzew oliwny na tamtejszych ziemiach, czym zaskarbiła sobie wdzięczność jej mieszkańców. W reakcji ludu dostrzegłem obrazę mojego daru i niesiony gniewem, zesłałem olbrzymie fale, które zniszczyły Atenaj – miasto bogini Ateny. Przyznaję, że wówczas kierowała mną zemsta. Wydaje mi się jednak, że moja reakcja, mimo że nieco zbyt przesadzona, była zasadna w tej sytuacji. Nie mogłem sobie pozwolić na niewdzięczność ze strony ludzi, dlatego też ich ukarałem. Sprawiedliwość była moją dewizą, moją muzą, naczelną zasadą, którą chciałem się kierować zawsze. A jej symbolem była ona – Temida.
Zamknąłem oczy. Z wielką siłą uderzyła mnie fala wspomnień. Poczułem w całym ciele niemal fizyczny ból, a po moim policzku zaczęły spływać łzy. Nie chciałem wspominać. Nie chciałem myśleć. Wsłuchałem się w szum fal, krzyk mew dochodzący z oddali i szeleszczący piasek. Nie zdołałem w porę odciąć się od myśli o niej. Tym razem dałem się porwać mglistym wspomnieniom.
Miłość. Bogowie też umieją kochać. Można by pomyśleć, że to żadna nowość – w końcu powszechnie było wiadome, że bogowie również tworzą pary. Zdarzało się nawet, że wiązali się z ludźmi. Ja zdecydowałem się pojąć za żonę nimfę morską, co dzisiaj uważam za błąd. Nie kochałem jej. Wydaje mi się, że było to raczej małżeństwo z rozsądku albo ucieczka przed moimi prawdziwymi uczuciami. I wtedy, i dzisiaj moje serce należy do Temidy. Bałem się, że ktoś zauważy moje uczucia, wytknie mi moją słabość. Wiedziała tylko ona, chociaż nigdy jej tego nie powiedziałem. Myślę, że widziała to. Temida, tytanka, symbol prawa, uosobienie sprawiedliwości. Była główną doradczynią Zeusa, ale pozostali bogowie także korzystali z jej rad. Była mądrzejsza od Ateny, piękniejsza od Afrodyty, zwinniejsza niż Artemida. I była pierwszą żoną Zeusa. Mimo tego, że nie czułem się od niego gorszy, ani mniej potężny, nie zaryzykowałem ujawnienia swoich uczuć. W przeszłości wydawało mi się, że mój brat baczniej zwraca uwagę na moje czyny. Miałem całe wieki na przypominanie sobie poszczególnych wydarzeń i dziś już jestem pewien, że zależało mu na odsunięciu mnie od Temidy. To on mnie nakłaniał, abym jak najszybciej stworzył podwodny pałac i pojął za żonę nimfę. Nawet gdy jego żoną była Hera, widziałem, że chce się trzymać Temidy blisko…
Poczułem na twarzy delikatne ciepło. Otworzyłem oczy i dostrzegłem między chmurami pojedynczy snop światła, zwiastujący zachód słońca. Odetchnąłem głęboko,
w pewien sposób delektując się igrającymi promieniami na mojej twarzy. I wtedy ją zobaczyłem. Siedziała w pewnej odległości, ale twarz miała zwróconą ku mnie. Czułem, że ją znam, a gdy dojrzałem jej oczy, zamarłem. Czy to możliwe? Tyle razy wpatrywałem się w oczy Temidy, że znałem je na pamięć. Były koloru nieba. Nie byłem w stanie się ruszyć i wtedy ona do mnie podeszła i położyła rękę na moim ramieniu.
- Długo cię szukałem – zdołałem z siebie wydusić. Ona nic nie odpowiedziała, tylko intensywnie wpatrywała się we mnie.
Siedzieliśmy w milczeniu przez chwilę, która zdawała się być wiecznością.
- My, bogowie, zawsze chlubiliśmy się, że postępujemy w sposób prawy i sprawiedliwy. Te przechwałki zaowocowały fałszem. Przyjęliśmy, że skoro jesteśmy bogami i kieruje nami sprawiedliwość, to nasze rozstrzygnięcia również są sprawiedliwe. Jednak musisz pamiętać Posejdonie, że chociaż stworzyliśmy prawo, któremu wszyscy ludzie podlegali, z chwilą, gdy przestaje ono realizować tę sprawiedliwość, również traci przymiot prawa. Błędnie sądzisz, że słusznie ukarałeś ludność ziem należących do Ateny. Twoje działanie nie było wówczas sprawiedliwe, bowiem było niezgodne z zasadami moralnymi, których wszyscy mieliśmy przestrzegać. Kierowałeś się zemstą i gniewem, które były skierowane przede wszystkim wobec Ateny. Tylko ze względu na swoje osobiste pobudki zniszczyłeś to miasto. Myślę, że sam o tym wiesz.
Zaniemówiłem. Inaczej wyobrażałem sobie nasze spotkanie po takim czasie. Chciałem jej powiedzieć wszystko, wyznać moją miłość po raz pierwszy, tańczyć z radości, że już nie jestem sam. A ona… Ona mnie pouczała. Zawsze wygłaszała mądre przemowy, służyła radą
i wsparciem. Tym razem było inaczej.
- Sądziłeś Posejdonie, że Twoje czyny są uzasadnione. Wymówką dla twojej zemsty miała być niewdzięczność ludu. Dobrze wiedziałeś, że jej wszelkie przejawy traktujemy niezwykle surowo. Ale pomyliłeś się. Ci ludzie nie byli świadomi twoich sprzeczek z Ateną. Rozsądnie uznali, że źródło morskiej wody pośród wzgórz nie jest im przydatne tak bardzo, jak krzew oliwny. Gdyby wybrali inaczej, sama oceniłabym ich jako nieroztropnych. W momencie, gdy przestałeś się kierować moralnością, twoje działania przestały być sprawiedliwe. A po co ludziom bóg, który nie jest sprawiedliwy? – mówiła to wszystko cały czas intensywnie patrząc mi w oczy.
- Temido, przyznaję, że uniosłem się gniewem. Jednakże, czy rozstrzygnięcia bogów
z zasady nie są zawsze sprawiedliwe? Gdyby było inaczej, ludzie kwestionowaliby nie tylko moje decyzje, ale także naszych sióstr i braci, rozpatrując je jako moralne i niemoralne. Czy zdajesz sobie sprawę, że mogłoby to skutkować brakiem posłuchu i krytyką stworzonego przez nas prawa? – nie chciałem wdawać się w tę dyskusję, wolałem porozmawiać o czymś zgoła innym. Czułem jednak, że mi nie odpuści, że chce mnie czegoś nauczyć, więc odpowiedziałem jej.
Temida uśmiechnęła się do mnie. To był ten uśmiech, który tak dobrze znałem. Zacząłem gorączkowo się zastanawiać, jak ją poprosić, aby została. Moje dłonie zaczęły drżeć.
- Posejdonie, czy dopuściłeś kiedyś do siebie myśl, że ludzie o nas zapomnieli, bo dostrzegli w nas ten fałsz? Nie postępowaliśmy zawsze moralnie, dawaliśmy im zły przykład. Byliśmy mściwi, gniewni. Myślę, że większość z nas wierzyła, że to co robimy jest słuszne
i sprawiedliwe, tylko dlatego, że przecież jesteśmy istotami boskimi. Ludzie zauważyli nasze defekty i słabości. Nasz autorytet podupadł, być może właśnie dlatego, że zapomnieliśmy być wzorem. Mieliśmy się nimi opiekować, Posejdonie – mówiąc to ostatnie zdanie nadal się uśmiechała, choć jej oczy posmutniały. – Ktoś mądry im powiedział, że sprawiedliwość polega na przyznaniu każdemu należnego mu prawa. Myślę, że wtedy nastąpił nasz koniec.
Zamyśliłem się nad jej słowami. Jeszcze było zbyt wcześnie, abym przyznał jej rację. Zwróciłem twarz ku morzu i usłyszałem wołanie, to samo które słyszę wypływając swoją łodzią. Kiedy ponownie odwróciłem się do Temidy, już jej tam nie było. Zacząłem biec przed siebie, byle ją odnaleźć. Nie mogłem być sam. Nie mogłem.
Poczułem silny dreszcz. Leżałem na piasku nie mogąc złapać tchu. To był sen. Jej nigdy tu nie było. Ogarnęła mnie rozpacz. Jeszcze nie miałem tak realnej wizji, przecież mogłem ją dotknąć! Czułem gorączkę, wiedziałem, że już dłużej nie dam rady. To był sen.
Temida miała rację. Przestaliśmy być wiarygodni w oczach ludzi. Każdy niemoralny czyn przyczynił się do tego, mój również. W końcu przestali nam wierzyć, uznali nas za niesprawiedliwych. Ludzie nie zasłużyli, aby ich karać. Lata mijały i coraz mniej z nich o nas pamiętało. Przestali nas czcić niemal zupełnie, jedynie starsze pokolenia jeszcze pamiętały uroczystości ku czci różnych bogów. I było nas coraz mniej. Najpierw odeszła Atena, bo
w swej mądrości wiedziała, że czasy bogów minęły. Później Apollo, Hefajstos i Demeter.
W końcu Temida. Ostatni został Zeus. Towarzyszyłem mu wiele lat, aż pewnego dnia zniknął. Wtedy nadszedł i mój czas, by odejść. Pozostały po nas świątynie. Puste i głuche na modlitwy, bo już nas nie było.
Byłem tak zamyślony, że nie zauważyłem, że stoję w wodzie. Sięgała moich kolan. Morze było wzburzone. Zacząłem powoli iść. Przed moimi oczami pojawiła się jej twarz. Była piękna. Już nie byłem sam. Zanurzyłem się w wodzie.